Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby internet bez Google? Oczywiście pamiętając, że Google to nie tylko wyszukiwarka, ale również Gmail, Chrome, Google+, Picassa, dysk, dokumenty, mapy, Blogger, YouTube, Analytics, AdSense/AdWords i wiele, wiele innych usług. Surfując w sieci często nawet nie zdajemy sobie sprawy z ich istnienia. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że coś w jakiś sposób działa i nie mogłoby być inaczej. Wiele stron internetowych żyje z Google w symbiozie do tego stopnia, że nie mogą bezeń działać w ogóle.
Skąd pytanie od którego zacząłem? Zabrzmi to nieco, a może nawet całkiem paranoicznie. Można powiedzieć, że poniekąd słusznie, aczkolwiek biorąc pod uwagę ruch sieciowy całego świata to już nie jest to błaha sprawa. Mam na myśli ostatnią awarię Google. Przedwczoraj, przez dosłownie kilka minut (!) około północy nie działała żadna z usług giganta. Czasami, choć to zdarza się niezwykle rzadko, jakaś niewielka część Googlowej potęgi odmawia posłuszeństwa. Tym razem poległo wszystko. Nie wiadomo jeszcze co było tego przyczyną, albo zwyczajnie firma nie miała ochoty się tym z nikim dzielić.
Powiecie, że szukam afery, że też wielka sprawa, bo jakaś strona nie działała kilka minut. Inne witryny wysiadają o wiele częściej, niektóre bez przerwy się zawieszają i jakoś ludzie żyją, krowy mleko dają. Racja. Tylko, że w przypadku Google mowa o awarii w skali globalnej. W ciągu tych zaledwie paru minut, globalny ruch w sieci spadł o 40%, co prezentuje poniższy wykres.
Wywnioskować z tego można mniej więcej tyle, że bez wujka G nie ma już w dzisiejszych czasach internetu. Google wielką potęgą jest i nie można się z nią nie liczyć. Przy okazji nie sposób nie wspomnieć o stratach finansowych jakie owa awaria przyniosła. Firma według najnowszego raportu zarabia około 108000 dolarów na minutę. Wystarczy pomnożyć razy 5 i mamy ponad pół miliona dolarów. Google przez to nie zbankrutuje, ale liczby same w sobie robią duże wrażenie. Czytaj dalej Dlaczego Google = internet?